- Witam szanowne One Direction – Joe
uśmiechnął się sztucznie do piątki chłopców, którzy właśnie do nas podeszli.
- Dzień dobry – chłopak w czerwonych rurkach
uprzejmie odwzajemnił uśmiech – Cześć – zwrócił się do nas – Jestem Louis, ale
możecie mi mówić Tomo albo Boo-Bear, czy jak tam chcecie – zauważyłem jedno:
sprawiał wrażenie wiecznie uśmiechniętego i szalonego nastolatka – To jest
Harry, na którego wołamy Loczek albo Hazza – wskazał na zamyślonego chłopaka z
burzą loków na głowie. Ciekawe o czym on
tak rozmyślał. – To Liam, Li czy też
daddy – pokazał na chłopaka w koszuli w kratę, on też myślami był gdzieś hen
daleko stąd – Ten po mojej prawej to Zayn, nasz kochany DJ Malik czy też Zaynuś
lub terrorysta – zaśmiał się i dał kuksańca mulatowi, który posłał mu śmieszne
spojrzenie – A ten karzełek to Niall, Nialler, farbowany blondynek, Horanek
hmm… a no tak i pączuś – blondyn zburaczył się słysząc ostatnie przezwisko.
- Miło poznać – Kendall uśmiechnął się do nich
– Ja jestem Kendall.
- Ja mam na imię Logan, mówią, że jestem
kujonem ale to nie prawda – schował za plecami swoje czasopismo.
- Taaa, nie ładnie tak kłamać – James trzepnął
do po głowie – a tak w ogóle to jestem James.
- A ja Carlos – powiedziałem nieśmiało.
- Oj kaskaderku co ty taki cichutki – zaśmiał
się Kendall. Boże jak ja nienawidzę jak tak do mnie mówi, wtedy mam ochotę mu
przywalić. To, że noszę na głowie ciągle kask, nie oznacza że jestem jakimś
wariatem.
- Cicho siedź – powiedziałem przez zęby, a
Louis nie wiadomo dlaczego zaczął się
śmiać.
Popatrzyłem jeszcze raz na każdego z
chłopaków, byli jacyś dziwni, dlaczego dopiero teraz to dostrzegłem? Niby tacy
zadowoleni z życia, ale jakoś patrząc na
nich dłużej nie mogłem uwierzyć w to ich szczęście. Oni chyba coś ukrywali, ale co? Spojrzałem na
jednego z nich, blondyna Nialla. On różnił się od innych najbardziej. Wpatrywał
się uparcie w posadzkę holu lotniska zamyślony, nie zwracał uwagi na innych.
Chyba poczuł na sobie moje spojrzenie, gdyż podniósł głowę i wtedy właśnie to
zauważyłem. Jego oczy były zaczerwienione jakby miał się rozpłakać, to był
straszny widok, uwierzcie mi na słowo. dominował w nich ogromny ból, smutek i
strach, tak byłem tego pewnien. Zrobiło mi się go bardzo szkoda, chciałem
podejść, spytać się dlaczego jest taki smutny, pocieszyć. Chciałem, ale nie
mogłem. Dlaczego? Bo obiecałem Loganowi, że będę przestrzegał zasad tego
cholernego Joe’go. Więc stałem z boku i obserwowałem to co działo się na około.
Czułem się jak palant, stałem tam i się
gapiłem, no cóż nic ciekawszego miałem do roboty? Nic. Zauważyłem, że dołączył do nas menager One
Direction Paul, potężny mężczyzna o strasznie bladej karnacji. Dyskutował o
czymś żywo z tego co pamiętam Liamem i naszym menagerem. Chłopcy z drugiego
zespołu Zayn i Louis z czegoś się śmiali, a Harry im się przyglądał. Niall
dalej stał na boku i w ogóle nie brał udziału w rozmowie. W pewnym momencie
podszedł do niego Hazza i coś szepnął mu na ucho, ciekawe co, jaki ja jestem
ciekawski. Blondynek uśmiechnął się do kumpla, lecz po chwili gdy Loczek
odszedł on znów spochmurniał. Trochę dziwne. A co robili kumple? James, Kendall i Logan rozmawiali o
tym jakby już chcieli iść odpocząć po tej męczącej podróży. Niby człowiek
siedzi w tym samolocie i nic nie robi, ale jak przychodzi co do czego to i tak
pada z nóg. A ja… ja tam stałem jak jakaś ciota.
- No to do hotelu, a potem na próbę – Joe
zatarł zadowolony ręce. Czy on do reszty postradał zmysły? Halo! Ja padam z
nóg!
- O nie. Moi chłopcy dzisiaj odpoczywają –
Paul uśmiechnął się do tamtej piątki. Widać gołym okiem, że troszczy się o nich
i jest dla nich jak ojciec. Pewnie zawsze mogą na niego liczyć, nie to co my na
naszego pierdolniętego menagera. Dobra przepraszam! Już nie będę przeklinał,
przecież to sobie ostatnio obiecałem. Więc zastosujmy coś takiego:
pierdolnięty, pojebany, wkurwiający = kochany. Okey? Boże Carlos gadasz sam do
siebie! Opanuj się! Potrząsnąłem głową, żeby odgonić wszystkie te dziwne
pomysły.
- Moi jeszcze trochę popracują – on nas w
końcu wykończy, posłałem mu nienawistne spojrzenie, na co ten murzyn tylko się
wyszczerzył – To idziemy – dodał i ruszył w kierunku wyjścia z lotniska.
Posłusznie wszyscy poszliśmy za nim , jak cztery kundle na smyczy. Nie stop!
Chyba nie powinienem porównywać nas do psów, prawda? Matko ja świruje. Dobra
wracam do rzeczywistości: na zewnątrz stały dwa duże autobusy, na jednym były
podobizny chłopaków z One Direction, a na drugim nasze.
- To nie będziemy mieć wspólnego tour busu? –
spytał zdziwiony Louis, chyba skierował to pytanie do mnie gdyż stałem tuż obok
niego. Już miałem odpowiedzieć, ale przypomniałem sobie co obiecałem Loganowi.
Spojrzałem na pasiastego, który czekał aż coś powiem, a potem zerknąłem na
Joe’go , który stał przy wejściu do naszego autobusu. Patrzył na mnie i kręcił
głową z niezadowoleniem. Od razu w mojej głowie zabrzmiały jego słowa: jeśli zobaczę, że któryś z was w jakiś
sposób kontaktuje się z którymś z członków One Direction to automatycznie
wylatuje z zespołu! Przestraszyłem się, a jeśli na serio mnie wywali?!
Speszony odszedłem jak najdalej Louisa rzucając krótkie:
- Przepraszam – i weszłem szybko do tour busu,
kątem oka widziałem zdziwioną moim
zachowaniem minę pasiastego. Pewnie
teraz uważa mnie za idiotę.
- Dobry chłopiec – Joe poklepał mnie po
plecach z triumfalnym uśmieszkiem. Nienawidziłem go z całego serca,
nienawidziłem też siebie za to jak potraktowałem tego chłopaka.