czwartek, 28 czerwca 2012

Rozdział 3: Kiedyś byłbym szczęśliwy, teraz czuję że nie powinno mnie tu być.



(w linijce wyżej zalinkowana piosenka)

 - Zayn pośpiesz się! – krzyknął lekko wkurzony Liam wynosząc swój bagaż  na podwórko. No tak czas wyjazdu w jak dla mnie ostatnią trasę koncertową. Zrezygnowany usiadłem na swojej walizce, która stała przy czarnym vanie. Nie mogłem w to uwierzyć. To miała być ostatnia trasa w moim życiu, boże ale mi będzie tego brakować. Niedługo nadejdzie koniec mojej wielkiej kariery piosenkarza. A wtedy powiem chłopakom: to koniec, wy róbcie co chcecie, ale ja rezygnuję. Albo może lepiej będzie jak   powiem coś innego, jeszcze nad tym pomyślę.
 - Będzie dobrze – Lou położył dłoń na moim ramieniu i uśmiechnął się pocieszająco, był to wymuszony uśmiech, ale ważne że był. Niedługo będzie mi go bardzo brakować – Trzeba myśleć pozytywnie – dodał siadając na swoim bagażu. I to mówi facet, który niedawno się pociął.
 - O czym gadacie? – z okna samochodu wyłoniła się radosna twarz Harrego, przynajmniej on był zadowolony z tego wyjazdu.
 - A tak sobie plotkujemy – Louis tak samo jak ja nie chciał psuć mu dobrego humoru.
 - Zayn kurwa! Bo się spóźnimy na samolot! – z willi wyszedł tatuś, a za nim mulat taszczył swoje dwie, nie zaraz trzy walizki ubrań. Ja i reszta ekipy ograniczyliśmy się do jednego bagażu, a on? Masz Zayn zawsze brał wszystkiego na zapas i właśnie takiego go zapamiętam. Czyli kogoś kto zawsze musi być dobrze ubrany, uczesany i przygotowany na wszystko. Tatuś wrzucił swoje rzeczy do bagażnika, zlustrował mnie i pasiastego karcącym wzrokiem – No na co czekacie?! Walizki same do kufra nie wejdą – od razu zerwaliśmy się na równe nogi, zapakowaliśmy swoje bagaże , a potem pomogliśmy z tobołkami mulata. Kiedy wkładałem jego walizkę, coś strzyknęło mi w plecach, no po prostu cudownie. Rozmasowując obolałe plecy wsiadłem do samochodu, jakby jeszcze tego było mało to Li nakrzyczał na mnie, że w brudnych buciorach wlazłem do jego kochanego samochodu.  Na szczęście przeszło mu i w końcu mogliśmy ruszyć.
     Jak zwykle na lotnisku musieliśmy wszystko robić strasznie szybko, żeby samolot nam nie uciekł. Mieliśmy mały problem przy ważeniu walizek, Zayn przekroczył limit o 15 kg.
 - Będzie musiał pan wyrzucić połowę rzeczy – oświadczyła pracownica lotniska wskazując na kontener.
 - Nie! Nigdy w życiu! – Zayn spojrzał przerażony na swój kochany dobytek, a potem na śmietniki.
 - Zayn wywal coś szybko, bo się spóźnimy! – ponaglał go Li przytupując nogą.
 - Proszę wywal coś, bo jak nie to będziemy w dupie! – niezbyt chciałem czekać parę godzin na następny samolot.
 - Wielkiej dupie! – Loczek dodał swoje trzy grosze, a my popatrzyliśmy na niego jak na debila – No co? – zauważył jak się na niego gapimy.
 - Boże widzisz i nie grzmisz – westchnął Zayn rozgoryczony.
 - To co pan wyrzuca? – ta facetka była strasznie cierpliwa, ja na jej miejscu dostałbym białej gorączki.
 - Pierdolony limit – mruknął pod nosem mulat – Co za jełop wymyślił tan cholerny limit?! – pdszedł do jednej ze swoich waliz i westchnął.
 - Chwileczkę! A może przepakujemy trochę rzeczy do naszych walizek? W końcu nam zostało jakieś miejsce – wpadł na genialny pomysł Lou.
 - Jesteś genialny! Tommo ja cię ubóstwiam! – zayn rzucił mu się na szyję zadowolony, ta bliskość bardzo spodobała się pasiastemu, gdyż odwzajemnił uścisk, chyba nawet za długo go przytulał. Pociągnąłem go lekko do tyłu, bo przecież nie chciałby żeby ktoś zaczął się czegoś domyślać. W końcu chłopak cofnął się posłusznie i spojrzał na mnie pytająco, a ja puściłem mu oczko i się zaśmiałem. To nie był sztuczny śmiech, zdecydowanie nie. Przez chwilę poczułem się tak jak kiedyś i to było piękne. Liam i Harry dziwnie patrzyli na pasiastego, który przekładał część rzeczy mulata do ich walizek ciągle szczerząc się i co raz zerkając na nic nie podejrzewającego Zayna wpychającego swoje jeansy do MOJEJ walizki. Jednak była już za bardzo wypchana ubraniami, więc wyjął z niej MÓJ kochany wełniany sweter z podobizną pingwinka i rzucił go gdzieś na bok.
 - Ej – posłałem mu oburzone spojrzenie.
 - I tak był okropny – zauważył Zayn i z triumfem wsadził swoje spodnie do MOJEJ walizki – Gotowe – wstał z ziemi otrzepując spodnie z niewidzialnego kurzu.
 - Teraz jest wszystko w porządku – oświadczyła ku zadowoleniu mulata pracownica lotniska.
 - Super – mruknąłem pod nosem, wziąłem swój sweter z podłogi i włożyłem do torby podręcznej. Poczłapałem za chłopakami do samolotu, samolotu lecącego do Rzymu, czyli pierwszego punktu naszej jakże cudownej, wspaniałej i zajebistej trasy koncertowej. Mam nadzieję, że wyczuwacie ten sarkazm. 

______________________________________________________

dacie radę z 3 kom.? 
i jak wam się podoba początek tego opowiadania? proszę o szczere opinie ;) obiecuję, że będzie się strasznie dużo działo, bo dopiero się rozkręcam ;p jak myślicie co stanie się dalej? odpowiadajcie w komentarzach, czym więcej odp. tam szybciej pojawi się nowy rozdział xx

sobota, 16 czerwca 2012

Rozdział 2: cztery ptaszki w klatce Joe’go.



(w imieniu zalinkowana piosenka)

 - Za pół godziny lądujemy w Rzymie – oświadczyła stewardessa, no w końcu, za pół godziny poznam ich, tą piątkę wspaniałych ludzi z którymi wyruszymy w trasę.
 - Musimy porozmawiać – zaczął oschle nasz menager Joe, czarnoskóry z tego co wiem Grek. Niebyt byłem zachwycony, że to akurat on jest naszym menagerem, ale czego nie robi się żeby spełnić marzenia? Nasz zespół jest w stanie zrobić wszystko. – Jedziecie w trasę z One Direction  żeby zdobyć większą popularność, a nie zaprzyjaźniać się z konkurencją – popatrzył na nas czterech lekko wkurzony, w stosunku do nas zawsze był taki.
 - Ale… - chciałem zaprotestować.
 - Carlos! Żadnych ale! Więc tak: na scenie udajecie z nimi przyjaciół, a poza nie zbliżacie się do nich nawet na krok! Po prostu macie ich olewać i mieć w dupie. Zrozumiano? – zmierzył mnie swoim wrogim spojrzeniem.
 - Ale to nie będzie miłe z naszej strony – próbowałem jakoś przekonać tego chamskiego człeka.
 - Jeśli zobaczę, że któryś z was w jakiś sposób kontaktuje się z członkami One Direction to automatycznie wylatuje z zespołu! – był nieubłagalny.
 - Nie możesz… - Logan też najwyraźniej poznać inny zespół.
 - Mogę. A wiecie dlaczego? Bo podpisaliście kontrakt – ze zwycięskim uśmieszkiem pomaczał nam przed twarzami jakimś papierem – Więc nie macie nic do gadania.
 - Przecież będziemy dzielić ze sobą  tourbus – Kendall zauważył trafnie – Ciągle będziemy się widywać!
 - Wcale nie, wykupiłem wam oddzielny tourbus – Joe nie dawał się tak łatwo wykołować – Więc tak: zarobicie kupę pieniędzy dla mnie, oczywiście też wam coś od kopsnę. Kto wie może jak będziecie grzeczni to załatwię wam teledysk do Boyfriend. James będziesz pilnował chłopaków, żeby nie robili nic co by mogło nam zaszkodzić. Kendall pomiędzy koncertami będziesz chodził na lekcję gry na fortepianie i gitarze.
 - Ale jeszcze parę dni temu mówiłeś, że będę się uczył grać na perkusji plus lekcje francuskiego – mój przyjaciel lekko się zirytował.
 - Jakoś pogodzisz to wszystko ze sobą – ten cholerny Grek chyba nie wiedział co to ciężka harówka.
 - Logan ty wskakujesz w czarne ciuchy, w końcu ktoś musi robić za tego niegrzecznego.
 - Ale ja nie chcę – chłopak nie odrywał wzroku od jakiejś książki.
 - Przestań czytać!  ile razy ci mówiłem, że masz mieć w dupie naukę i zająć się wyglądem?! Robisz za bad boya! Zapal od czasu do czasu jakiegoś papierosa przed kamerami czy coś takiego. – chyba Joe przegiął.
 -  To nie zdrowe, nie chcę popaść w nałóg – no tak Logan zawsze był świetnym przykładem grzecznego chłopca.
 - A ty Carlos – menager przeniósł swój wzrok na mnie – zdejmij ten cholerny kask! I od dzisiaj przechodzisz na dietę, bo jesteś najgrubszy z całego zespołu, codzienna siłownia powinna to załatwić. I nie chcę słyszeć  żadnego sprzeciwu! – odpiął pas i odszedł bez słowa, pewnie do barku. Ja gruby? Ważę tyle ile przecięty nastolatek w moim wieku, może wyglądam na trochę grubszego poniewa ż jestem niski! Ale nie gruby!
 - To straszne – westchnąłem.
 - Po co my go słuchamy? – prychnął James – Postawmy mu się!
 - Nie możemy. Odbiło ci? – Logan nie popierał jego pomysłu.
 - Właśnie, musimy się na to wszystko zgadzać, jeżeli chcemy spełnić marzenia – zauważył Kendall.
 - Ale ja chcę poznać One Direction! – powiedziałem.
 - A ja chcę być niezależny! – James wydarł się na cały samolot, no może na całą pierwszą klasę, nie huknął aż tak głośno.
 - Zamknij się! – skarcił go Log – Siedź cicho!
 - Nie, nie będę cicho, mogę robić to co chcę – z każdym dniem mój kumpel miał tego coraz bardziej dosyć tego wszystkiego.
 - Kuźwa stul dziób! – kujonkowi puściły nerwy.
 - Bo co mi zrobisz?! – chłopaki zaczęli strzelać w swoim kierunku błyskawicami, oczywiście nie dosłownie, żeby nie było.
 - Chłopaki proszę nie kłóćcie się – powiedziałem cicho smutny, jednak oni mnie całkowicie olali, mieli mnie w dupie jak zawsze zresztą. Jeśli dalej będziemy tak się sprzeczać to nigdy nie zaufamy sobie na tyle, żeby zbliżyć się do siebie tak jak robią to  prawdziwi przyjaciele.

______________________________________________________________
niektórzy nie zrozumieli dokładnie o co chodzi z dwoma prologami, otóż wyjaśniam: opowiadanie jest jedno i  będzie pisane z dwóch perspektyw, może czasami nawet z trzech, ale co do tego nie jestem pewna. napisałam dwa prologi ponieważ chciałam wdrążyć was w myśli dwóch głównych bohaterów.  jak zauważyłyście jest o dwóch zespołach, które wyjeżdżają razem w trasę koncertową, pewnie też dowiedziałyście się, że każdy z bohaterów ma swoje problemy, to co będzie jeśli je połączą? czy dadzą sobie radę? może będą sobie pomagali na wzajem? a może pojawi się jakaś nowa para? albo bromance? dowiecie się jeśli będziecie odwiedzać tego bloga. ;)
DACIE REDĘ Z 3 KOMENTARZAMI? myślę, że to nie będzie dla was duży problem ;) 
Czekajcie cierpliwie na nexta, pojawi się niebawem ;)

                                                  jeśli ktoś ogląda serial to wie o co chodzi xx