(w linijce wyżej zalinkowana piosenka)
- Zayn pośpiesz się! – krzyknął lekko wkurzony
Liam wynosząc swój bagaż na podwórko. No
tak czas wyjazdu w jak dla mnie ostatnią trasę koncertową. Zrezygnowany
usiadłem na swojej walizce, która stała przy czarnym vanie. Nie mogłem w to
uwierzyć. To miała być ostatnia trasa w moim życiu, boże ale mi będzie tego
brakować. Niedługo nadejdzie koniec mojej wielkiej kariery piosenkarza. A wtedy
powiem chłopakom: to koniec, wy róbcie co chcecie, ale ja rezygnuję. Albo może
lepiej będzie jak powiem coś innego,
jeszcze nad tym pomyślę.
- Będzie dobrze – Lou położył dłoń na moim
ramieniu i uśmiechnął się pocieszająco, był to wymuszony uśmiech, ale ważne że
był. Niedługo będzie mi go bardzo brakować – Trzeba myśleć pozytywnie – dodał
siadając na swoim bagażu. I to mówi facet, który niedawno się pociął.
- O czym gadacie? – z okna samochodu wyłoniła
się radosna twarz Harrego, przynajmniej on był zadowolony z tego wyjazdu.
- A tak sobie plotkujemy – Louis tak samo jak
ja nie chciał psuć mu dobrego humoru.
- Zayn kurwa! Bo się spóźnimy na samolot! – z
willi wyszedł tatuś, a za nim mulat taszczył swoje dwie, nie zaraz trzy walizki
ubrań. Ja i reszta ekipy ograniczyliśmy się do jednego bagażu, a on? Masz Zayn
zawsze brał wszystkiego na zapas i właśnie takiego go zapamiętam. Czyli kogoś
kto zawsze musi być dobrze ubrany, uczesany i przygotowany na wszystko. Tatuś
wrzucił swoje rzeczy do bagażnika, zlustrował mnie i pasiastego karcącym
wzrokiem – No na co czekacie?! Walizki same do kufra nie wejdą – od razu
zerwaliśmy się na równe nogi, zapakowaliśmy swoje bagaże , a potem pomogliśmy z
tobołkami mulata. Kiedy wkładałem jego walizkę, coś strzyknęło mi w plecach, no
po prostu cudownie. Rozmasowując obolałe plecy wsiadłem do samochodu, jakby
jeszcze tego było mało to Li nakrzyczał na mnie, że w brudnych buciorach
wlazłem do jego kochanego samochodu. Na
szczęście przeszło mu i w końcu mogliśmy ruszyć.
Jak zwykle na lotnisku musieliśmy wszystko
robić strasznie szybko, żeby samolot nam nie uciekł. Mieliśmy mały problem przy
ważeniu walizek, Zayn przekroczył limit o 15 kg.
- Będzie musiał pan wyrzucić połowę rzeczy –
oświadczyła pracownica lotniska wskazując na kontener.
- Nie! Nigdy w życiu! – Zayn spojrzał przerażony
na swój kochany dobytek, a potem na śmietniki.
- Zayn wywal coś szybko, bo się spóźnimy! –
ponaglał go Li przytupując nogą.
- Proszę wywal coś, bo jak nie to będziemy w
dupie! – niezbyt chciałem czekać parę godzin na następny samolot.
- Wielkiej dupie! – Loczek dodał swoje trzy
grosze, a my popatrzyliśmy na niego jak na debila – No co? – zauważył jak się
na niego gapimy.
- Boże widzisz i nie grzmisz – westchnął Zayn
rozgoryczony.
- To co pan wyrzuca? – ta facetka była
strasznie cierpliwa, ja na jej miejscu dostałbym białej gorączki.
- Pierdolony limit – mruknął pod nosem mulat –
Co za jełop wymyślił tan cholerny limit?! – pdszedł do jednej ze swoich waliz i
westchnął.
- Chwileczkę! A może przepakujemy trochę
rzeczy do naszych walizek? W końcu nam zostało jakieś miejsce – wpadł na
genialny pomysł Lou.
- Jesteś genialny! Tommo ja cię ubóstwiam! – zayn
rzucił mu się na szyję zadowolony, ta bliskość bardzo spodobała się pasiastemu,
gdyż odwzajemnił uścisk, chyba nawet za długo go przytulał. Pociągnąłem go
lekko do tyłu, bo przecież nie chciałby żeby ktoś zaczął się czegoś domyślać. W
końcu chłopak cofnął się posłusznie i spojrzał na mnie pytająco, a ja puściłem
mu oczko i się zaśmiałem. To nie był sztuczny śmiech, zdecydowanie nie. Przez chwilę
poczułem się tak jak kiedyś i to było piękne. Liam i Harry dziwnie patrzyli na
pasiastego, który przekładał część rzeczy mulata do ich walizek ciągle
szczerząc się i co raz zerkając na nic nie podejrzewającego Zayna wpychającego
swoje jeansy do MOJEJ walizki. Jednak była już za bardzo wypchana ubraniami,
więc wyjął z niej MÓJ kochany wełniany sweter z podobizną pingwinka i rzucił go
gdzieś na bok.
- Ej – posłałem mu oburzone spojrzenie.
- I tak był okropny – zauważył Zayn i z
triumfem wsadził swoje spodnie do MOJEJ walizki – Gotowe – wstał z ziemi
otrzepując spodnie z niewidzialnego kurzu.
- Teraz jest wszystko w porządku – oświadczyła
ku zadowoleniu mulata pracownica lotniska.
- Super – mruknąłem pod nosem, wziąłem swój
sweter z podłogi i włożyłem do torby podręcznej. Poczłapałem za chłopakami do
samolotu, samolotu lecącego do Rzymu, czyli pierwszego punktu naszej jakże
cudownej, wspaniałej i zajebistej trasy koncertowej. Mam nadzieję, że
wyczuwacie ten sarkazm.
______________________________________________________
dacie radę z 3 kom.?
i jak wam się podoba początek tego opowiadania? proszę o szczere opinie ;) obiecuję, że będzie się strasznie dużo działo, bo dopiero się rozkręcam ;p jak myślicie co stanie się dalej? odpowiadajcie w komentarzach, czym więcej odp. tam szybciej pojawi się nowy rozdział xx